Pandemia COVID-19 i nadużycia

Jarosław Kaczyński w swoim wystąpieniu (VII Kongres PiS) znów próbuje zrzucić z PiS odpowiedzialność za największe kryzysy ostatnich lat. Jego narracja brzmi jak opowieść o partii, która jest wyłącznie ofiarą – zaskoczoną przez zewnętrzne okoliczności, przez działania przeciwników politycznych. Według niego rządzący robili wszystko, co mogli, a winni są zawsze inni. Tyle że jeśli zestawić te słowa z ustaleniami Najwyższej Izby Kontroli, obraz staje się dużo bardziej złożony. Bo raporty NIK jasno pokazują, że odpowiedzialność władzy była realna, głęboka i systemowa.

Najwyższa Izba Kontroli – instytucja niezależna, apolityczna – wielokrotnie wykazywała, że źródłem chaosu i nieprawidłowości nie były żadne „siły zewnętrzne” ani „nieprzewidziane sytuacje”, tylko błędy, zaniechania i zwykła niegospodarność. Weźmy pandemię COVID-19, o której Kaczyński mówi jak o nagłym kataklizmie, wobec którego rząd nie miał wyboru. Tymczasem w rzeczywistości pandemia obnażyła dramatyczny brak przygotowania państwa – brak planu, brak analizy, brak odpowiedzialności. Raporty NIK są tu bezlitosne: Polska nie była gotowa, choć przepisy i ostrzeżenia istniały od dawna. Decyzje podejmowano chaotycznie, często na telefon, bez danych, bez analiz, a publiczne pieniądze wydawano w sposób, który z gospodarnością nie miał nic wspólnego. Szpitale tymczasowe kosztowały setki milionów i w praktyce nie spełniły swojej roli. Sprzęt kupowany w pośpiechu latami zalegał w magazynach. Specustawa covidowa zniosła mechanizmy kontroli wydatków, otwierając drzwi do nadużyć i korupcji.

Ale najbardziej bulwersujące jest to, o czym Kaczyński w ogóle nie wspomniał – o nadużyciach wobec Kościoła. W czasie pandemii, pod pretekstem walki z epidemią, władza dopuściła się bezprecedensowych działań wobec wspólnoty wiernych. Ograniczano dostęp do świątyń, narzucano Kościołowi sposób sprawowania kultu, jakby był jednym z działów administracji publicznej. Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski, abp Stanisław Gądecki, słusznie zauważył, że działania państwa „w pewnym sensie przypominały interdykt obejmujący teren całego kraju”. Państwo narzuciło Kościołowi sposób postępowania w materii religijnej – co rodzi poważne pytania o zgodność tych decyzji z Konstytucją RP i Konkordatem.

Zgodnie z art. 228 Konstytucji, tak daleko idące ograniczenia praw obywatelskich mogą być wprowadzone jedynie w stanie nadzwyczajnym – wojennym, wyjątkowym lub klęski żywiołowej – ogłoszonym na podstawie ustawy i w drodze rozporządzenia. Nic takiego się jednak nie stało. Państwo działało poza ramami prawa. Tymczasem Konkordat mówi jasno: Polska i Stolica Apostolska są niezależne i autonomiczne, a państwo zobowiązuje się do poszanowania wolności Kościoła i jego misji. Artykuły 1, 5 i 8 gwarantują wolność sprawowania kultu, nienaruszalność miejsc świętych i autonomię Kościoła w organizacji życia religijnego. Wszystko to zostało złamane. Księża i wierni byli szykanowani, świątynie – traktowane gorzej niż galerie handlowe. Przedsiębiorstwa mogły działać, a Kościoły zamykano. To był cios nie tylko w wiarę, ale i w fundamenty demokracji.

Jak mówił arcybiskup Gądecki, decyzje dotyczące ograniczenia kultu podejmowano bez konsultacji z Kościołem – często informując duchownych o nich dopiero kilka godzin przed ogłoszeniem. Nie było dialogu, nie było szacunku. Te działania doprowadziły też do eskalacji nastrojów antykościelnych – donoszono na księży, gdy ktoś zobaczył kilku wiernych w świątyni, podczas gdy tłumy stały w kolejkach do supermarketów i nikomu to nie przeszkadzało. To była jawna dyskryminacja i złamanie zasady równości wobec prawa.

Z prawnego punktu widzenia państwo, nakładając coś w rodzaju „interdyktu państwowego”, naruszyło autonomię Kościoła i prawa wiernych. Świątynie – zgodnie z Konkordatem – mają gwarancję nienaruszalności, a jednak stały się obiektem nadzoru i restrykcji. Sprawy, w których księża byli ścigani za to, że nie godzili się na ograniczanie wiernym dostępu do Eucharystii, to nie tylko skandal moralny – to złamanie Konstytucji i umów międzynarodowych.

To wszystko pokazuje, jak dalece od prawdy odchodzi narracja Kaczyńskiego. On mówi o „działaniach koniecznych”, o „ochronie zdrowia”, a tymczasem to był czas upokorzenia wspólnoty wiernych i destrukcji zaufania do państwa. Państwo, które miało chronić obywateli, naruszyło ich podstawowe prawa – także prawo do wiary. I w tym sensie Kaczyński nie tylko pomija prawdę – on ją całkowicie zakłamuje.

Marian Banaś

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *