Dlaczego Marian Banaś jest najlepszym kandydatem?

Koncepcja „Marian Banaś prezydentem!” zgromadziła dwie główne grupy zwolenników.

Pierwsza grupa to osoby, które z niepokojem obserwują, jak polska polityka od lat przyśpiesza na kursie zderzenia ze ścianą – zapasy w kisielu dwóch bloków, których główną racją istnienia jest zwalczanie tego drugiego. Ma to szczególnie złe konsekwencje dla urzędu prezydenta, bo prezydent staje się nie przedstawicielem Polaków, wyłonionym w bezpośrednich wyborach, a taką przyczepką do partii, która go wskazała i z punktu widzenia której najlepiej byłoby, gdyby podpisywał wszystko, co mu się poda, nawet tego nie czytając. Ci z nas, którym na sercu leży, żeby prezydent był faktycznie reprezentantem Polaków, którzy udzielili mu poparcia, a nie tępym narzędziem partii, zobaczyli nadzieję w Marianie Banasiu, bo wiele można sobie wyobrazić, ale nie to, że ktoś każe coś podpisywać Marianowi Banasiowi (ja nawet chciałbym zobaczyć, jak ktoś próbuje Marianowi coś kazać). Dokładnie odwrotnie, to właśnie Marian Banaś, zwłaszcza od czasu, gdy partia chciała go „przejechać walcem”, postawił sobie za punkt honoru (a dla niego to bardzo ważne), że będzie, jako szef NIK, rozliczał całą klasę polityczną. Jako prezydent uzyskałby on jeszcze większe możliwości w tym zakresie, również dlatego, iż mógłby wypowiadać się z mocnym mandatem bezpośredniego poparcia Polaków. Prezydent jako strażnik klasy politycznej – taka definicja prezydentury Mariana Banasia trafia do przekonania wielu. Marian pokazał, że właśnie to robi skutecznie, jako szef NIK. Dajmy mu silniejszą pozycję – jako prezydent będzie w tej roli bezbłędny. W tej chwili w Polsce nie ma lepszego kandydata do wypełniania tak rozumianych obowiązków prezydenta.

Druga grupa w naszym środowisku to osoby, które kiedyś, dawno temu, podobne nadzieje pokładały w PiS. Jednak coś poszło (bardzo głęboko) nie tak i dziś trzeba coś z tym zrobić, jeśli chcemy, aby szeroko rozumiany obóz konserwatywny w Polsce nie był kojarzony z wszystkimi nadużyciami – nazwijmy rzecz po imieniu: świństwami – które przez ostatnie lata wyczyniano pod (naszym zdaniem całkowicie dziś skompromitowanym) szyldem PiS. Magdalena Rigamonti zarzuca nam, że jesteśmy starzy i pewnie to prawda, ale właśnie dlatego, że „ogarniamy” dłuższy odcinek życia publicznego w Polsce, czujemy się w obowiązku, żeby spróbować coś z tym zrobić. Jeszcze raz powtórzmy: coś poszło bardzo nie tak i koniecznie chcemy spróbować to naprawić. Chcemy, żeby zrealizował to Marian Banaś jako prezydent, bo właśnie Marian Banaś we wszystkim tym uczestniczył i powiedział „nie” (za co, wraz z rodziną, zapłacił bardzo wysoki koszt), gdy PiS zdradziło najważniejsze idee.

Wróćmy na chwilę do początku tysiąclecia. Budowa PiS była na etapie walki o prezydenturę dla Lecha Kaczyńskiego. Dlaczego środowiska katolickie czy konserwatywne (po pewnym wahaniu) zdecydowały się w takim przedsięwzięciu uczestniczyć? Na końcu tamtego odcinka byłem doradcą premiera Jarosława Kaczyńskiego (był roku 2006). Opowiem więc na swoim przykładzie, odwołując się do spraw, w których bezpośrednio uczestniczyłem. O co nam wtedy chodziło?

Przede wszystkim trzeba zacząć od tego, że w tamtym czasie były inne realia (nawet w kwestiach gospodarczych – był Roman Kluska, którego program gospodarczy proponowaliśmy PiS; ministrem finansów była wówczas Zyta Gilowska…). Jako środowisko zajmowaliśmy się jednak przede wszystkim sprawami światopoglądowymi. Wobec zewnętrznych trendów laicyzacyjnych naszym celem było utrzymanie przekonania większości Polaków, iż moralne nauczanie Kościoła jest solidnym punktem odniesienia, opartym na rozumie i Objawieniu, i jako takie jest dobre dla społeczności. W tym aspekcie późniejsza transformacja PiS była szczególnie katastrofalna. Sprawy światopoglądowe stały się orężem walki, miały służyć do dzielenia: jedni dobrzy, drudzy źli. Chore było szczególnie to, że linia tego podziału miała przebiegać po linii podziałów partyjnych, a PiS w tym układzie miał pełnić rolę jedynej prawej formacji, broniącej i reprezentującej chrześcijański światopogląd. Nam zaś chodziło o coś zupełnie innego. Wyjaśnię to na przykładzie. Środowiskom naprawdę konserwatywnym bardzo zależało chociażby na tym, żeby tzw. projekty światopoglądowe ustaw podpisywali posłowie wszystkich opcji – właśnie po to, żeby te kluczowe zagadnienia nie stawały się przedmiotem walk partyjnych. (W PSL zawsze była wolność głosowania w sprawach światopoglądowych. Co do PO, to pamiętam rozmowy z Grzegorzem Schetyną, wcale nie był wrogiem takiego sposobu myślenia. Nawet w SLD był poseł Eugeniusz Czykwin, na którego zawsze mogliśmy liczyć). Gdy PiS sięgnęło dna, dzieci przed narodzeniem zostały wzięte jako zakładnicy tego, co PiS wyrabiał w TK. PiS nie miało odwagi przegłosować ustawy, tylko wydany został wyrok przez skompromitowany TK, co Polacy odczytali jako rodzaj oszustwa. W wyjątkowo niezręcznej sytuacji został postawiony Kościół, gdyż stał się pewnego rodzaju zakładnikiem politycznej gry.

Nie jest tajemnicą, że Marian Banaś jest katolikiem i traktuje nauczanie Kościoła bardzo serio. Właśnie dlatego jestem pewien, że nie zgodzi się on na dalsze jego instrumentalizowanie w walce partyjnej.

Zastanówmy się też przez moment na tym, co PiS w ogóle zrobiło w relacjach państwo-Kościół? Jest to bowiem największą katastrofą i miało wpływ na nasze rozczarowanie całym przedsięwzięciem politycznym Jarosława Kaczyńskiego. Publicznie najbardziej bolesne było wiadome zdarzenie w Łagiewnikach. Osoby znające realia stosunków państwo-Kościół już w tamtym momencie wiedziały, że to nie jest tak, że biskupi robili różne rzeczy dobrowolnie. Łagiewniki były widowiskowe (i przez to tym bardziej bolesne), ale w tle działy się rzeczy dużo gorsze. Zdarzały się niestety przypadki, gdy biskupami zarządzano po prostu przez spec-służby. Wielu biskupów i kapłanów nie stanęło na wysokości zadania – to prawda. Jednak ogólny bilans każe zapytać, czy Kościół był wspólnikiem, czy ofiarą nadużyć PiS (również tych wprost finansowych)? Są dobre powody uważać, iż zwłaszcza odkąd Kościołem zaczęto zarządzać za pomocą służb, wielu hierarchów i kapłanów stało się jednak ofiarami. Szyldów kościelnych po prostu używano bowiem do robienia ordynarnych szwindli. Wina duchownych często zaś polegała tylko na tym, iż nie potrafili oni rozczytać gier służb oraz (nazwijmy rzecz po imieniu) grup przestępczych. Innymi słowy, dawali się instrumentalnie używać, nie mając niejednokrotnie świadomości tego, co się właściwie dzieje.

Także w tym obszarze Marian Banaś może doprowadzić do normalizacji. Dla katolików jest to szczególnie istotne, by mieć przekonanie, że państwo i jego służby nie będą wtrącać się w wewnętrzne sprawy Kościoła. Kto jak kto, ale Marian Banaś bardzo dobrze to rozumie.

Wróćmy jeszcze do rządów tzw. pierwszego PiS. Mimo wszystko jestem zdania, że tamten okres był inny. Wówczas nie mogły się wydarzyć afery w rodzaju RARS. Pod koniec tamtego okresu, sprawy w CBA czy Ministerstwie Sprawiedliwości zaczęły co prawda iść w złą stronę, ale jednak „garaż Ziarkiewicza” był nie do pomyślenia. Nie miałem funkcji wykonawczych, ale jako doradca premiera obserwowałem to z bliska. Nie mam do końca materiału porównawczego z katastrową kadencji 2019-23 (wówczas już byłem bardzo daleko od ministerstw, KPRM, czy nawet parlamentu), ale zaryzykowałbym opinię, że w ostatnich latach patologie związane ze służbami specjalnymi rozlały się po partii w stopniu zatrważającym – gdy to nastąpiło, sprawa była już nie do uratowania. To właśnie tego symbolem jest skandal tzw. afery „Pegasusa” (choć spraw o nawet większym kalibrze, stanowiących poważniejsze zagrożenie dla praw zwykłych ludzi, jest więcej).

Kiedy zrozumiałem, że jest to koniec PiS? Gdy (już po wyborach!) prezes Jarosław Kaczyński ogłosił: „Co musimy robić? Po pierwsze, szanowni państwo, nie biadać, nie bić się w piersi, nie przeprowadzać ekspiacji – to nie ma dzisiaj żadnego sensu. To jest tylko działanie na korzyść naszych przeciwników!” (Jarosław Kaczyński, Przysucha, 12 października 2024 roku). Była to jasna deklaracja prezesa PiS: uczynione zło nie tylko ma nie być rozliczone, ale należy konsekwentnie go bronić.

Kościół naucza, że możliwe jest uzyskanie odpuszczenia najcięższych nawet grzechów. Jednak warunkiem wstępnym jest stanięcie w prawdzie, uświadomienie sobie tego, co się uczyniło. Ludzie są ułomni, niestety, pewnie wszystkim nam zdarzało się i zdarza tego dowodzić. Jeśli jednak ktoś głosi, że będziemy programowo bronić każdego zła, które popełniliśmy, sprawa jest beznadziejna. Etycznie –należy uciekać od tego jak najdalej.

Był to moment, w którym rozpoczęliśmy rozmowy z Marianem Banasiem…

Kazimierz Jaworski

Pełnomocnik Komitetu

„Uzdrowić Państwo”

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *