Dopóki Prawo i Sprawiedliwość nie wytłumaczy się z kwestii inwigilacji biskupów systemem Pegasus, nie należy traktować wypowiedzi hierarchów wspierających linię tej partii jako głosów wolnych i autentycznych. To mogą być głosy wymuszone. A katolicy w Polsce, szczególnie ci zaangażowani w życie publiczne, mają obowiązek podjąć natychmiast działania, by uwolnić biskupów od partyjnego zwierzchnictwa realizowanego służbami specjalnymi.
Są powody, by sądzić, że część hierarchii została objęta nadzorem operacyjnym służb specjalnych, i to w sposób brutalny, systemowy, długofalowy.
To nie jest nowy mechanizm. Wiele wskazuje na to, że zaczęło się w styczniu 2007 r. od sprawy abp. Stanisława Wielgusa. Wtedy pokazano, że Kościół da się podporządkować „kwitami” IPN. Kluczową rolę odegrali w tym Cezary Gmyz i Tomasz Terlikowski, wspierani przez służby i ośrodki prezydenckie. Nad całością czuwał Lech Kaczyński, ówczesny prezydent, ale nie byłoby to możliwe bez zgody Jarosława. To był „moment założycielski” systemu kontroli nad Episkopatem. Od tamtej pory biskupi wiedzieli, że nie ma ludzi „nie do ruszenia”. A dziś – dzięki Pegasusowi – system wszedł na poziom znacznie głębszy: nie potrzeba już akt SB, wystarczy smartfon i cichy operator.
W tym kontekście należy czytać najnowsze wystąpienia bp. Wiesława Meringa i bp. Antoniego Długosza z 11–12 lipca 2025 r. na Jasnej Górze. Obaj wpisali się dokładnie w główną linię propagandową PiS-u z tego lata, czyli mobilizację wokół tzw. obrony granicy czy „zagrożenia niemieckiego”.
Bp Mering powiedział:
„Rządzą nami ludzie, którzy samych siebie określają jako Niemców. (…) Jak świat światem, nie będzie Niemiec Polakowi bratem”.
Bp Długosz zaś:
„Obrońcy naszej granicy to współcześni rycerze, którzy z narażeniem życia powstrzymują siły zła przerzucane przez niemieckie służby przez Białoruś. (…) Modlę się dziś za nich, jak modlimy się za świętych męczenników”.
To język jawnie propagandowy, nasycony frazą pisowską, pełen insynuacji i metafor militarnych. Trudno uwierzyć, że bp Mering dobrowolnie wygłosiłby takie opinie – i to dokładnie w 60. rocznicę listu biskupów polskich do niemieckich: „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie”. W stylu Kościoła byłoby właśnie odwołać się do rocznicy i wskazać, że Niemcy, w imię wspólnej, trudnej historii, dziś nie powinni pewnych rzeczy robić. Pomijając wszystko, to byłoby nawet narracyjnie skuteczniejsze. No chyba, że ktoś musi wypełniać partyjne polecenie wywoływania wojen światopoglądowych…
Wszystko wskazuje, że przytoczona wyżej wypowiedź miała charakter wymuszonego aktu lojalności. Co więcej – była tak przerysowana, że trąciła pastiszem. Mógł to być niemy sygnał: „Mówię, co mi kazano, ale nie jestem już wolny”. Tym bardziej, że to właśnie Cezary Gmyz – promotor działań wobec abpa Wielgusa – był również tym, który w 2008 r. rozprowadzał zarzuty agenturalne wobec… bp. Meringa! Jeśli wtedy miał go „utopić”, dziś mógłby go „prowadzić”. Nic się nie zmieniło – zmieniły się tylko metody.
Z kolei wypowiedź bp. Długosza wpisuje się w ten sam schemat. Przecież to ten sam duchowny, który w 2020 r. mówił: „Premier Morawiecki to ewangelista Mateusz, a minister Szumowski to ewangelista Łukasz”. A mówił to w czasie, gdy przewodniczący Episkopatu, abp Stanisław Gądecki, twierdził, że Kościół został potraktowany przez rząd „niegodziwie”, gorzej niż galerie handlowe. Czy bp Długosz naprawdę nie wiedział, co mówi? Czy mógł świadomie chwalić tych samych ludzi, którzy – według abp. Gądeckiego – upokorzyli Kościół w Polsce?
Jeśli nie był zaszantażowany, to co innego może tłumaczyć ten przeskok z języka liturgii na język politycznej służby? Nie sposób nie zauważyć, że bp Długosz przez dekady był twarzą programów religijnych dla dzieci w TVP. I już sam ten fakt, że były to programy dla dzieci, daje pole do łatwych oskarżeń. Przecież w Polsce temat pedofilii to doskonałe narzędzie szantażu – nikt nie musi postawić zarzutów. Wystarczy sugestia. Wystarczy pytanie. Służby umieją doskonale takimi kanałami się posługiwać. Z resztą sprawa pedofilia a Kościół za czasów rządów PiS – to temat na oddzielną opowieść. Jednak wszyscy już chyba wiedzą, że gdzie w życiu publicznym pojawia się zarzut pedofilii, tam zza placów automatycznie wystają wszelkie służby (a w tym już bardzo rzadko chodzi o prawdę i prawdziwe ofiary). Oczywiście my tutaj niczego względem bpa Długosza nie insynuujemy – tylko wskazujemy na pole potencjalnego szantażu. W obecnych warunkach łatwo jest (a jeszcze łatwiej przy wykorzystaniu zaplecza, jakim dysponują służby) przypiąć łatkę w sprawie takiej jak pedofilia, bez względy na fakty. Samo oskarżenie jest ostracyzujące.
Całość tej operacji dopełnia komentarz Roberta Bąkiewicza, który po wystąpieniach biskupów Meringa i Długosza ogłosił: „Wybrzmiało oficjalne stanowisko Kościoła”. To otwarte przypieczętowanie kombinacji. Wypowiedzi dwóch emerytowanych biskupów zostają użyte do ogłoszenia „stanowiska” całego Kościoła. To język operacyjny, nie duszpasterski. Po prostu. Kościół nie ogłasza oficjalnych stanowisk w przypadkowych wystąpieniach biskupów emerytów.
Kościół w Polsce został wzięty pod nadzór. A skoro tak – naszym obowiązkiem jako katolików jest zdjąć ten nadzór. Nie można już słuchać homilii, listów pasterskich i apeli biskupów bez zadania pytania podstawowego: Czy to mówi pasterz – czy podsłuchiwany zakładnik?
Dlatego żądanie musi być jednoznaczne, głośne, wspólne: Czy PiS i służby państwowe używały Pegasusa wobec biskupów? Dopóki nie padnie odpowiedź możemy mieć wątpliwości, czy w danym momencie hierarchowie głoszą Ewangelię – czy notatkę operacyjną zleconą przez artię i służby.
Jakub Banaś
Kazimierz Jaworski
