W programie opublikowanym na portalu PCh24 spotkali się Krystian Kratiuk, Paweł Lisicki i Grzegorz Górny, by wspólnie wystawić certyfikat jedynej prawomyślnej katolickości partii Prawo i Sprawiedliwość. Jako kontrapunkt służy im Roman Giertych – którego narracja została sprowadzona do figury czysto instrumentalnego, wręcz cynicznego, użycia Kościoła. Giertych w tej opowieści nie jest ani heretykiem, ani agnostykiem, lecz kimś gorszym: politykiem, który nosi na sobie znaki religijne tylko po to, by dezorientować katolików i przeciągać ich na stronę liberałów.
Kratiuk, Lisicki i Górny nawet nie bardzo kryją – interesuje ich wyłącznie udowadnianie tezy, że katolicy mają moralny obowiązek trwać przy PiS. Spójrzmy na ich argumentacje:
- Zarzuty o to, że PiS zniszczył Kościół, są odrzucane jako fałszywe i oderwane od rzeczywistego kontekstu kulturowego – odpowiedzialność za spadek powołań czy frekwencji religijnej przypisuje się raczej globalnej sekularyzacji niż jakiejkolwiek partii politycznej;
- Wyrok Trybunału Konstytucyjnego z 2020 r. jest wskazywany jako twardy dowód na to, że PiS nie tylko deklaruje przywiązanie do wartości katolickich, ale również skutecznie je realizuje w praktyce legislacyjnej – co czyni go formacją „moralnie przewidywalną” i nieporównywalną z żadną alternatywą;
- Powoływanie się przez Giertycha na list kard. Ratzingera z 2004 roku jest uznane za manipulację – szczególnie wyrwane z kontekstu sformułowanie o „proporcjonalnych powodach”, które w rzeczywistości nie usprawiedliwia głosowania na partie liberalne popierające aborcję;
- Oskarżenia o łamanie Konstytucji przez PiS są traktowane jako polityczne frazesy, służące delegitymizacji obozu władzy, a nie jako poważne zarzuty prawne – autorzy widzą w nich raczej kalki z retoryki opozycyjnej niż argumenty z zakresu katolickiej nauki społecznej;
- Roman Giertych i tzw. katolicy otwarci (w tym medialne figury takie jak Terlikowski czy Sowa) są przedstawiani jako cyniczni gracze, którzy pod pozorem zatroskania o Kościół de facto wspierają formacje jawnie promujące aborcję, ideologię gender i rozkład ładu moralnego;
- Krytyka Marcina Romanowskiego to kolejna odsłona antykościelnej kampanii – kwestionowanie uczciwości Romanowskiego to politycznie motywowana próba zdyskredytowania środowisk katolickich pod pretekstem walki z korupcją. Rozliczenie nieprawidłowości wokół Funduszu Sprawiedliwości nie jest tu odczytywane jako uczciwa troska o porządek instytucjonalny, lecz jako atak wymierzony w symbolicznego „człowieka Kościoła” w rządzie PiS. W tej narracji Romanowski staje się figurą represji wymierzonej w katolickość jako taką – ofiarą nowej, liberalnej inkwizycji (bodnarowców), która nie może darować rządowi prób ochrony życia, wsparcia dla rodzin czy sprzeciwu wobec rewolucji obyczajowej. Panowie redaktorzy nie mają problemu z postawieniem zarzutu przełożonemu Opus Dei w Polsce, ks. Stefanowi Moszoro-Dąbrowskiemu, że nie rzucił całego autorytetu Opus Dei w obronie Romanowskiego, co w ich mniemaniu oznacza, że jest stronnikiem manipulacji Giertycha, a nie to, że widocznie sam ks. Stefan Moszoro-Dąbrowski nie bardzo jest o niewinności Romanowskiego przekonany.
W skrócie: jeśli Giertych twierdzi, że głos katolika nie może iść na PiS – oni odpowiadają, że głos katolika nie może iść na nikogo innego, tylko na PiS.
Pozwolimy sobie z tezami panów redaktorów polemizować.
Argument, że PiS chroni Polskę przed laicyzacją, a nie ją przyśpiesza, może być jednak kwestionowany. Otóż – po przekroczeniu pewnego progu – od szerzenia lewackiej propagandy bardziej szkodliwe może być… zgorszenie wywoływane przez polityków, którzy „stroją się” w katolickie szaty, a równolegle posługują się permanentnie, systemowo, metodą kłamstwa w telewizji (nie mówiąc już o tym, że żadna lewica nie zdołała podważyć szacunku do katolickiego małżeństwa tak, jak pewne kościelno-partyjne wydarzenie w Łagiewnikach…). Zgorszenie, o którym mowa, to także zgorszenie wywołane przez polityków, którzy jawnie dopuszczają się naruszania praw człowieka, bo nie jest prawdą, że naruszenia Konstytucji przez PiS, to wyłącznie sposób wyboru sędziów do KRS – to przede wszystkim tzw. pandemia, gdy osiągnięto poziom państwa totalitarnego, również wobec Kościoła (o czym wprost powiedział przewodniczący KEP abp Stanisław Gądecki, za co zresztą został przez polityków PiS zrugany!). Gorszącym naruszeniem Konstytucji jest także używanie służb specjalnych, prokuratury i sądów dla zwalczania przeciwników politycznych (a nawet w celach czysto kryminalnych, np. by odbierać firmy zwykłym ludziom…). Można się spierać, gdzie jest punkt, po przekroczeniu którego Kościół ma nie tylko prawo, ale może i obowiązek, opowiedzenia się po stronie podstawowych standardów etycznych. Naszym zdaniem PiS daleko i wielokrotnie ten punkt przekroczyło.
Kardynał Josef Ratzinger słusznie nauczał, że polityk, który wypowiada się i działa przeciwko zagadnieniom nienegocjowalnym, powinien zostać odsunięty od sakramentów. Jednak, jak zauważa sam Grzegorz Górny, nawet tu kard. Ratzinger pozostawił furtkę dla przypadków granicznych. Stosowny fragment brzmi: „When a Catholic does not share a candidate’s stand in favor of abortion and/or euthanasia, but votes for that candidate for other reasons, it is considered remote material cooperation, which can be permitted in the presence of proportionate reasons”. Górny twierdzi, że przecież obecnie w Polsce nie może być żadnego „proporcjonalnego powodu”. A jednak czy jest to tak oczywiste, jak wydaje się Górnemu? Bardzo wielu katolików stanęło przed dylematem: czy należy głosować na ludzi, którzy podszywają się pod autorytet Kościoła, a w praktyce działają jawnie niemoralnie, siejąc zgorszenie? Czy nie lepiej, aby w takiej sytuacji rządził kto inny, byle nie posługiwał się instrumentalnie autorytetem Kościoła (tj. nie rządził „na konto” Kościoła, co stanowi jawne zgorszenie dla mniej zorientowanych)?
Można by z tego wyciągnąć praktyczny wniosek: nie należy popierać nikogo, skoro jedni występują przeciw nauczaniu Kościoła, a drudzy są żywą Kościoła kompromitacją. Jednak sami biskupi nauczali (co zresztą jest nieco wątpliwe…), iż moralnym obowiązkiem katolika jest uczestniczenie w procedurach wyborczych. Czy w tej sytuacji możliwe było uznanie, iż co najmniej „proporcjonalny powód” jednak istnieje?
Ewidentnie Kratiuk, Lisicki i Górny najbardziej dumni są z argumentu: PiS obrońcą katolicyzmu, bo wyrok TK z 2020 roku. Jednak i tu każdy, kto zna te sprawy trochę głębiej, zgłosi silne veto. A było to tak: jeszcze kilkanaście lat temu obywatelskie inicjatywy legislacyjne, mające na celu np. wzmacnianie ochrony życia, były podejmowane właśnie w tej formie (inicjatyw obywatelskich) po to, by właśnie nie były to przedłożenia partyjne. Ludzie zbierali sto tysięcy podpisów po to, by móc prosić przedstawicieli wszystkich partii o poparcie, a liderów o umożliwienie parlamentarzystom ich klubów o głosowanie zgodnie z sumieniem. W pewnym momencie te inicjatywy zostały przejęte przez PiS, by zmienić całkowicie logikę. Celem stało się właśnie używanie ich do wywoływania wojen światopoglądowych, w których to PiS miało wizerunkowo wychodzić na obrońcę katolickiego nauczania, a wszyscy inni mieli być spychani do obozu wrogów Kościoła. Dalszym ciągiem tej historii było przerzucenie działań w sprawie ochrony życia do Trybunału Konstytucyjnego. Nawet w obecnym Sejmie nie ma większości dla zmniejszenia ochrony życia. Czy w poprzednim – gdy PiS rządził samodzielnie – nie było jej dla zwiększenia tej ochrony? A jednak postanowiono, żeby uczynić to w drodze orzeczenia TK. Dlaczego? Bo celem było wzięcie dzieci nienarodzonych jako zakładników całej, co najmniej wątpliwej, działalność PiS w TK. Postawienie sprawy: jeśli stracilibyśmy władzę, katolicy, kapłani, hierarchowie będą musieli bronić wszystkiego tego, co wyrabialiśmy w TK, bo tylko w ten sposób obronią wyrok w sprawie ochrony życia. Co może jeszcze istotniejsze, po tym wyroku okazało się, iż używanie fundamentalnych kwestii moralnych do wywoływania wojen światopoglądowych na końcu doprowadziło do tego, że chyba faktycznie już nie ma jasnego konsensusu społecznego co do tych kwestii – być może większość Polaków nie podziela już moralnego stanowiska Kościoła w tej sprawie i to głównie dlatego, że PiS zdołał im wmówić: kto opowiada się za nauczaniem katolickim w tej sprawie, musi głosować na PiS.
Przypomnijmy: na wstępie całej tej historii, kilkanaście lat temu, katolicy współpracujący z Episkopatem w pewnym momencie doprowadzili, że tylko skrajna lewica wypowiadała się wprost przeciw ochronie życia! Po kilkunastu latach politycznego manipulowania przez PiS tą sprawą, rzecz ma się zupełnie inaczej…
Niedobrze jest, gdy spory przybierają wymiar tylko personalny. Całkiem jednak nie sposób od tego uciec. Niewiarygodność Kratiuka, Lisickiego i Górnego jest najbardziej ewidentna, gdy chcą sprawę stawiać w ten sposób, że nie jest prawdziwym katolikiem ten, kto nie broni Marcina Romanowskiego (tą pałką są gotowi zaatakować nawet ks. Stefana Moszoro-Dąbrowskiego). Powiemy to wprost: jesteśmy gotowi postawić hipotezę nawet dalej idącą – PiS permanentnie traktuje Kościół czysto instrumentalnie. Są dobre powody, by także postawić hipotezę, że w aferze Funduszu Sprawiedliwości pewni duchowni (choć może nie wykazali się rozsądkiem czy pewnym standardem moralnym) mogli być wykorzystani jako słupy. Przypomnijmy, że to duchowny znalazł się w areszcie, a nie Romanowski, który jakoś cieszy się wolnością w Budapeszcie. Dlaczego Kratiuk, Lisicki i Górny nie mają problemu z rzucaniem autorytetu Kościoła (niejako „z góry”) w obronie polityków PiS, którym stawiane są poważne zarzuty? Czy może to mieć coś wspólnego z tym, że pewne tygodniki i inne przedsięwzięcia miały się znakomicie za czasów PiS? W każdym razie, czy na pewno jest tak, jak twierdzi redaktorskie grono, że zadaniem Kościoła nie jest wypowiadanie się w sprawie elementarnych naruszeń praw konstytucyjnych, ale jest stawanie personalnie w obronie polityków, na których ciążą poważne zarzuty, bo wywodzą się z jedynie katolickiego ugrupowania? Panowie – naprawdę?
Ostatnia uwaga personalna (nie możemy jej sobie odmówić): redaktorskie grono wrzuca Romanowi Giertychowi nawet Tomasza Terlikowskiego jako sojusznika. Niech Panowie sobie przypomną, do kiedy Tomasz Terlikowski funkcjonował w TV Republika? Panowie zapomnieli, że był on nawet redaktorem naczelnym tej stacji? A ile razy publikował w periodykach czcigodnych redaktorów? Czy w jego działalności na pewno coś się zmieniło? Czy po prostu obecnie robi dokładnie to samo, tylko został delegowany do wywoływania wojen światopoglądowych, „podpalania”, od drugiej strony?
Jesteśmy gotowi polemizować z Kratiukiem, Lisickim i Górnym merytorycznie. Chętnie wysłuchamy ich odpowiedzi na przedstawione wyżej argumenty. Na koniec chcemy rzucić na szalę argument własnego świadectwa. Jeden z nas spotkał się z bezpośrednimi prześladowaniami, również najbliższej rodziny, przez fabrykowanie fałszywych oskarżeń, prowadzenie tendencyjnych postępowań, atakowanie służbami specjalnymi. Drugi z nas widział na własne oczy, jak PiS opanowywało jedną z kurii służbami specjalnymi, posługując się również prokuraturami, by uderzyć w inicjatywy gospodarcze wiernych. A teraz, Panowie Redaktorzy, stańcie przed nami i powiedzcie nam prosto w oczy to, co wciskaliście widzom PCh24.
Jakub Banaś
Kazimierz Jaworski