Zabrzmi to przewrotnie, ale Mariusz Kamiński właśnie uczynił wiele, by ostatecznie przekonać Mariana Banasia do kandydowania. W wywiadzie dla Dziennika Gazety Prawnej Kamiński jest atakowany przez Marcina Fijołka bardziej lub mniej wprost wyrażonym zarzutem, że służby pod kierownictwem Kamińskiego raczej instrumentalnie posługiwały się zgromadzonymi przez siebie materiałami. Różne rzeczy były wyciągane nieraz dopiero po dłuższym czasie, a nie w momencie, gdy służby o czymś się dowiedziały.
Kamiński próbuje zaklinać rzeczywistość: „Jeśli pojawiły się jakiekolwiek wątpliwości co do działań polityków czy ludzi władzy, to moim celem nigdy nie było gromadzenie wiedzy, aby wykorzystywać ją później, tylko reakcja natychmiast. Haki to nic innego jak szantaż. Nie stosuję podłych metod”.
Chyba niezbyt udaje mu się przekonać Fijołka. Wreszcie w tej samej konwencji pojawia się pytanie o Mariana Banasia. Fijołek niedowierza, iż wysoki urzędnik, będący od lat na eksponowanych stanowiskach, mógł coś skutecznie ukryć przed służbami. Kamiński znów tłumaczy się raczej mętnie, pozostaje bowiem wrażenie, że pojawił się jakiś inny powód, dla którego na Mariana Banasia coś nagle musiało się znaleźć. Albo, dodajmy, coś trzeba było na szybko wymyślić i nie bardzo był czas silić się na wiarygodność tej na szybko wynalezionej opowieści. Dlaczego Marian Banaś nagle stał się niewygodny?
Patologia PRL obejmowała co najmniej dwa aspekty. Po pierwsze służby, które stały ponad prawem, arbitralnie mogły zrobić z każdym, cokolwiek uznały za wygodne dla siebie. Po drugie partia, której funkcjonariusze również uznawali się za stojących ponad prawem w sposób upoważniający ich do dowolnego gospodarowania publicznymi pieniędzmi dla korzyści prywatnych. Oba te zjawiska przenikały się skomplikowanym gąszczem zależności. W tamtych czasach zarówno Mariusz Kamiński, jak i Marian Banaś, walczyli właśnie z tymi patologiami. Jednak Marian Banaś pozostał przy swoich przekonaniach, a Mariusz Kamiński przeszedł na drugą stronę, gdyż to właśnie CBA Mariusza Kamińskiego – na czele z „Aferą Pegasusa” – okazało się ośrodkiem wyjątkowo brutalnego bezprawia (również w zw. ze zniknięciem milionów złotych z funduszu operacyjnego tej służby).
Wracając do pytania zasadniczego: dlaczego Marian Banaś nagle zaczął przeszkadzać? Zapewne właśnie z powyższych powodów. W odróżnieniu od Mariusza Kamińskiego i wielu jemu podobnych w PiS, Marianowi Banasiowi włączyło się czerwone światło – PiS jedzie w złym kierunku, a pewne rzeczy, których funkcjonariusze partyjni i służby się dopuścili, muszą zostać rozliczone, również w ramach kontroli NIK. Właśnie to sprawiło, iż ktoś uznał: Banaś musi zostać za wszelką cenę zatrzymany. Natychmiast.
Ale im się nie udało…
Jeśli Marian Banaś podejmie ostateczną decyzję o kandydowaniu, to właśnie dlatego – co z resztą właśnie potwierdził Kamiński. Formacja konserwatywna w Polsce będzie uchodziła za siedlisko najgorszych patologii rodem z PRL, jeśli ktoś tego wszystkiego nie rozliczy i nie stworzy wiarygodnego środowiska. W tej chwili najprostsza droga do tego wiedzie przez zgromadzenie wszystkich sił przy Marianie Banasiu jako kandydacie na prezydenta.
W każdym razie, Mariusz Kamiński opowiadający, że jego służby „nie robią hakami”, wzruszył prezesa Banasia tak bardzo, iż decyzja, że nie ma innego wyjścia i trzeba stanąć do prezydenckiej walki z nimi, jest bardzo blisko. No i tak to wszystkim zwolennikom prezydentury Mariana Banasia przyjdzie dziękować Kamińskiemu, że zechciał w DGP zmobilizować go swoją wypowiedzią.